Tarnawatka

TARNAWATKA Złote Gody

Dziewięć par z gminy Tarnawatka świętowało jubileusz 50-lecia pożycia małżeńskiego. Uroczystość rozpoczęła się w kościele parafialnym w Tarnawatce. Mszę Świętą w intencji Jubilatów odprawił ks. proboszcz Tomasz Demczuk.

Następnie pary małżeńskie wraz z członkami rodzin, władzami gminy i księdzem proboszczem spotkali się w Gminnym Ośrodku Kultury. Z okolicznościowym programem artystycznym wystąpiła młodzież z Zespołu Szkół i Przedszkola w Tarnawatce pod kierunkiem Pani Ewy Zieńko-Bajwoł. W atmosferę niecodziennego święta doskonale wprowadziły utwory: „Przetańczyć z tobą chcę całą noc” czy odśpiewany wspólnie
„Upływa szybko życie”.

Po obejrzeniu i wysłuchaniu inscenizacji nastąpiła część oficjalna uroczystości. Medalami za długoletnie pożycie małżeńskie przyznawanymi przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej zostali odznaczeni: Zofia i Jan Dejowie, Kazimiera i Lucjan Kulasowie oraz Janina i Feliks Majdanikowie z Tarnawatki-Tartaku, Irena i Stanisław Gawędowie z Huty Tarnawackiej, Irena i Czesław Gromowie, Marianna i Marian Jarechowiczowie z Wieprzowa Ordynackiego, Maria i Stanisław Kiszczyńscy z Dąbrowy Tarnawackiej, Halina i Władysław Pankiewiczowie z Tarnawatki oraz Janina i Antoni Wyrwowie z Niemirówka-Kolonii.

Wręczenia odznaczeń, legitymacji oraz pamiątkowych dyplomów i kwiatów dokonali Wójt Gminy Piotr Pasieczny wraz z Przewodniczącą Rady Gminy Kazimierą Mańdziuk.

Nie obyło się także bez tradycyjnej lampki szampana i słodkiego poczęstunku. Jak to przy takich okazjach bywa, znalazł się także czas na wspomnienia. Opowiadano o wydarzeniach sprzed ponad pół wieku, a wydawało się, jakby miały one miejsce przed kilkoma dniami. Dla młodszych pokoleń szczególnie ciekawe było, jak wyglądały kiedyś śluby i wesela. Oczywiście główna ceremonia miała miejsce w kościele. Nie odbywała się jednak tak, jak dzisiaj w sobotę tylko w niedzielę. Obowiązkowe były wówczas śluby cywilne, do których nie przywiązywano zbyt dużej wagi. Zawierano je w środku tygodnia a świadkami były przypadkowe osoby spotkane w drodze do USC. Do ślubu jechano przeważnie furmankami, ale zdarzało się także, że nowożeńcy podążali do kościoła pieszo. Jedna z pań opowiedziała, że w jej parafii obowiązywała taka tradycja, że panna młoda do kościoła musiała dojechać na stojąco. Zgodnie z tym zwyczajem przebyła, stojąc na furmance, całą drogę z Bud do Dzierążni. Przyjęcia weselne organizowano w domach nie tylko państwa młodych ale także i sąsiadów. Tańce dobywały się w innym miejscu. Jeżeli pogoda sprzyjała to bawiono się na dworze, na specjalnie przygotowanych deskach. Jubilaci zapytani o receptę na długie pożycie małżeńskie zgodnie wymieniali wzajemny szacunek, wyrozumiałość, uśmiech i niezważanie na przeciwności losu. Lata sześćdziesiąte były czasem trudnym i biednym. Wszyscy musieli ciężko pracować, żeby zapewnić byt nowej rodzinie. Na tę okoliczność znalazło się nawet ludowe porzekadło: „jak robota, to nie głupota”. Nie było dostępu do takich udogodnień jak dzisiaj. Za to
czasy były weselsze i ludzie bardziej przyjaźnie do siebie nastawieni. „Czas minął tak szybko jakby, drzwi otworzyć i zamknąć” – tak minione pięćdziesięciolecie skwitował jeden z małżonków.

mat. UG w Tarnawatce

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *